"Przez tak długi czas nosiłem siebie w kawałkach. To tu, to tam upuszczałem jakiś niczym okruch chleba. Abym mógł odnaleźć swoją drogę do domu jak w Czarnoksiężniku z Krainy Oz. A potem pojawiła się Ashley i pozbierała te fragmenty na przestrzeni pomiędzy czterema tysiącami metrów a poziomem morza i obraz zaczął ponownie nabierać sensu."
Książka Charlesa Martina to idealna pozycja dla miłośników przygód, ryzyka i gór. Mimo że sama uwielbiam wszystkie te rzeczy, to historia odbiegała od zwyczajowego wyobrażenia sobie górskich wędrówek.
Ben Payne to chirurg wracający do domu z konferencji . W Salt Lake City ma wsiąść na pokład samolotu, jednak pogoda ma inne plany, gdyż wszystkie loty zostają anulowane. Mimo to, mężczyzna nie poddaje się i szuka sposobu, aby sprzeciwić się śnieżycy. Postanawia wynająć niewielki samolot, a nawet zaprasza na jego pokład Ashley, którą poznaje na lotnisku. Kobieta śpieszy się na swój ślub, a więc przystaje na propozycję Bena i wraz z pilotem Groverem Rooseveltem wyruszają w lot naprzeciw żywiołowi. Wszystko idzie gładko do czasu aż Grover nie dostaje ataku serca i musi pomiędzy ostatnimi tchnieniami wylądować tak, aby pozostali przeżyli. I właśnie tutaj dopiero zaczyna się przygoda... Czy uda im się przetrwać mając za towarzysza tylko siebie i psa?
Mówiąc zupełnie szczerze, to spodziewałam się sytuacji, które miały tam miejsce. Chociaż z drugiej strony ciężko byłoby się tego nie spodziewać. Pośród totalnego pustkowia, w zniszczonym samolocie, dookoła śnieg... Nikt raczej nie będzie spodziewał się pójścia przez parę naszych bohaterów do kina w przerwie na przetrwanie.
Między rozdziałami Ben nagrywa na dyktafon swoje myśli, uczucia, wspomnienia i obecną sytuację dla Rachel - jego żony. Były one przeze mnie najbardziej wyczekiwane, gdyż możemy wyrwać się co jakiś czas do innego miejsca niż ośnieżone pustkowie.
Wydawałoby się, że wątku miłosnego nie ma tutaj prawie wcale. W końcu Ashley niedługo wychodzi za Vince'a , a Ben kocha swoją żonę. Jak bardzo można się pomylić, gdy niektóre rzeczy są głęboko ukryte między wierszami lub między rozdziałami. Jest to ogromny plus, gdyż mamy tu rodzaj uczuć potrafiących przetrwać wszystko. Bohaterowie mieli swoją własną definicję miłości dzięki czemu widzimy jak wyjątkowa jest dla każdego z nas.
Wydawałoby się, że akcja będzie się ciągnąć, jednak co chwila się coś działo. Opisy chwilami się dłużyły, jednak rozdziały były na tyle krótkie, że nie odczuwałam tego aż tak bardzo.
Nie jest to książka, która sprawia, że chce się do niej wracać,gdy się ją odłoży, a raczej historią, którą chce się po prostu skończyć jak najszybciej, ale nie pomijając żadnej strony w obawie o pominięcie czegoś, czego się wyczekuje od początku.
Pomiędzy nami góry jest pozycją jednocześnie przewidywalną, a z drugiej strony wielokrotnie zadziwiającą i wzruszającą. Mimo że nie należy do pozycji po które osobiście sięgnęłabym po raz drugi, to na pewno przeczytanie jej raz było czymś o czym powiedziałabym, że nie zmarnowałam czasu.
Black clare
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Komentując zostawiasz po sobie niezmywalny ślad i przy okazji motywujesz do działania. Zostaw w komentarzu adres swojego bloga, na pewno odpowiem :)