"Miłość była rodzajem cudownego strachu."
Myślę, że warto troszkę przypomnieć wydarzenia z tomu pierwszego, otóż co jakiś czas, to znaczy wtedy, kiedy przyjdzie odpowiednia pora dziedzic tronu wybiera spośród 35 kandydatek jedną, oczywiście nie od razu, bo co to za zabawa, zatem w drugim tomie zostaje ich aż 6, wśród nich jest wybranka serca Maxona, która potem zostanie królową. W królestwie nie dzieje się najlepiej, co odbija się na wszystkich, nastroje są często sztuczne. Kandydatki również nie mają najciekawszej sytuacji – między nimi dochodzi co coraz częstszych kłótni, co w sumie jest troszkę zrozumiałe, bo każda boi się porażki i wiadomo jak to zwykle jest, gdy kobiety są przeważnie w otoczeniu tylko siebie samych no i JEGO.
"Być może kluczem do sukcesu jest zachowanie chłodnej głowy, kiedy inni wpadają w panikę."Jeśli chodzi o Americę, bo właśnie na niej powinniśmy się głównie skupić, to irytowała mnie, niemiłosiernie – totalnie nie potrafiłam zrozumieć jej niezdecydowania, sama nigdy nie byłam w takiej sytuacji jak ona, ale nie rozumiem co trudnego jest w podjęciu decyzji czy się kogoś kocha czy nie, a ona miała troszkę utrudnione, bo musiała wybrać między dwojgiem ludzi. Najwidoczniej niezbyt zdecydowane bohaterki są dosyć popularne, bo w tamtym okresie „spotkałam” ich troszkę za dużo. Nie była też zbyt ogarnięta w tym tomie, nie dość, że była irytująca to w dodatku potrafiła nieźle namieszać – czasem słusznie, ale częściej jednak miałam ochotę strzelić ją w łeb.
"Byłabyś zaskoczona, jak rzadko udaje mi się dostać to, na czym mi naprawdę zależy."
Maxon w sumie wcale lepszy nie był, ale to on dźwigał na swoich barkach dosyć spory ciężar. Dobro jego kraju wisi na włosku, ojciec to typowy tyran, a eliminacje i kandydatki też nieźle dały mu w kość. Wiadomo już oczywiście kto przysporzył mu najwięcej problemów – niezdecydowanie Americi było dla niego bardzo frustrujące i źle na niego wpływało, sam zaczynał wątpić i psuć troszkę ich relację, przyznam szczerze, że momentami było mi go najnormalniej w świecie żal. Ma przed sobą świetlaną przyszłość, ale zanim ona się dopełni, czeka go sporo przeciwności losu, a każdy wie, że presja jest jedną z gorszych rzeczy, które mogą zniszczyć coś naprawdę dobrego.
Ta seria zawróciła mi w głowie, ciekawość nie dawała mi spać, więc gdy tylko skończyłam Elitę nie zwlekałam i kontynuowałam swoje przygody z ich historią. U autorki zaobserwowałam znaczny progres w warsztacie pisarskim, wypracowała też umiejętność tworzenia mniej drażniących bohaterów – chociaż America, skłaniała mnie do zmiany tego zdania. Natomiast jeśli chodzi o okładkę to jestem zachwycona, podoba mi się każda z tej serii, są bardzo klimatyczne i adekwatne do treści, a w tej kolorystyka jest naprawdę przyjemna – miedziany w połączeniu z bielą to coś, co okazało się strzałem w dziesiątkę, przemawia przez to w sumie minimalizm, a graficznie nie są też jakoś wybitnie nowoczesne, ale mają w sobie to coś.
"Czasem mam wrażenie, ze jesteśmy zasupłani tak, że nie da się tego rozplątać."Reasumując, Elita to kolejny tom, który utwierdza mnie w uzależnieniu od dobrych książek, a to już drugi tom z tej serii, który mnie zachwycił, więc szczerze i uczciwie mogę polecić te dwa pierwsze tomy i liczę, że następne będą trzymać poziom. Myślę, że spodoba się nie tylko młodszym, ale także starszym. To świetne połączenie młodzieżówki, romansu i troszkę fantastyki (dosłownie odrobinę), która zaszywa się w naszych sercach i z całą pewnością nie wydostanie się stamtąd dobrowolnie. Szczerze polecam, no i czuję się zobligowana do przeproszenia za moje zapominalstwo, bo ta i następne 2 recenzje powinny pojawić się już dawno.
Pozdrawiam, Sara ❤
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Komentując zostawiasz po sobie niezmywalny ślad i przy okazji motywujesz do działania. Zostaw w komentarzu adres swojego bloga, na pewno odpowiem :)