Tytuł: Księżycowe miasto. Dom ziemi i krwi (cz.1 i 2) Autor: Sarah J. Maas Tłumaczenie: Marci Mortka Wydawnictwo: Uroboros Ilość stron: 560 & 621 Moja ocena: 8,5 & 9|10
"'Dzięki miłości wszystko jest możliwe.' Powiedzenie to wywodziło się ze starożytnych czasów, a przypisywano je jakiemuś bogu, którego nie mógł sobie teraz przypomnieć. Pewnie Cthonie, bogini matce, mającej pieczę nad takimi bzdetami."
Nie mogłam się doczekać, aż przeczytam Księżycowe miasto, już w momencie, gdy zobaczyłam tę książkę, czy jak kto woli, książki na zagranicznym profilu, więc gdy tylko do mnie dotarły, wzięłam się za czytanie – jedna po drugiej. Uwielbiam książki Maas, ale ta była inna – lepsza, bardziej świeża.
"[...] Powiedział mi, że mam przestać płakać, bo to sprawi satysfakcję wszystkim tym, którzy wyrządzili mi krzywdę. I dodał, że nie powinnam obdarowywać ich moim smutkiem."
Bryce Quinlan to około dwudziestopięcioletnia kobieta – pół ludzka i pół fae (autorka ma słabość do tej rasy), która miała całkiem udane życie – imprezy, oddani przyjaciele i adorator. Gdy więc traci to wszystko w zaledwie jeden wieczór, jej życie zmienia się w egzystencję (z grubsza pozbawionej sensu), przepełniona pozorami, które Bryce skrupulatnie budowała. Energiczna, wyszczekana i inteligentna – nie pozwalała się nikomu zbliżyć na tyle (oprócz Lehbah), żeby zobaczyli, co naprawdę czuje i jak faktycznie wygląda jej życie. Przyznam szczerze, że bardzo ją polubiłam i mocno wczułam się w jej postać. Winnoczerwone włosy, wysportowane, zgrabne ciało i niewyparzony język to z pewnością jej atuty, ale również forma obrony przed światem zewnętrznym. Piekielnie odważna i skora do poświęceń, ba! Ona do poświęceń jest pierwsza w kolejce, ale to naprawdę dobra osoba i przyjaciółka.
"Powiedz mi, proszę, że wszystko jest w porządku.Wyślij wiadomość o treści 1, jeśli potrzebujesz pomocy.Wkurzyłam cię czymś?Co się dzieje?Czy mam przyjść do Comitium?Serio nie chcesz zupy z pierożkami? A może rozmawiam z kimś, kto ukradł ten telefon?"
Oprócz Bryce mamy paru innych równie wartościowych bohaterów jak choćby Ruhn – książę fae, brat przyrodni Bryce i nieco nadęty Wybraniec, przyznam, że pierwotnie niezbyt go lubiłam, ale wraz z rozwojem akcji zyskiwał w moich oczach. O Danice i watasze Diabłów wiele powiedzieć nie można – jednak łączyła ich naprawdę szczególna i piękna więź, chętnie poznałabym ich losy sprzed tragedii. Lehbah to ognista zjawa, trochę upierdliwa i nazbyt gadatliwa, ale z kolei jeśli chodzi o przyjaźń z nią – to coś niezwykle dobrego i silnego. Nie bez powodu Hunta Athalara zostawiłam sobie na koniec, anioł – ma aż dwieście dwadzieścia trzy lata, zwany Umbra Mortisem, który jest równie skryty za pozorami jak sama Bryce. Trochę gburowaty i mrukliwy, jednak lata niewolnictwa zrobiły swoje – wywoływał we mnie rozmaite uczucia, mocno solidaryzowałam się z Bryce, jednak do niego czułam sentyment. Nie miał zbyt wielu przyjaciół, lecz potrafił być lojalny. Athie to równy gość, który czasami trochę zbaczał z drogi.
Trzeba pani Maas przyznać, że ma niezwykle bujną wyobraźnię i talentu do wymyślania nietypowych nazw czy imion. Bardzo lubiłam jej poprzednie książki i choć jeszcze nie skończyłam tamtych serii, to już mogę stwierdzić, że według mnie Księżycowe Miasto (tu mam na myśli obie części) to najlepszy jej twór, z jakim miałam do czynienia – świeższa, bliższa nam technologicznie i „czasowo” aniżeli inne jej książki. Jeśli chodzi o szybkość akcji – to w pierwszym dzieje się wszystko trochę wolniej, bardziej statycznie, natomiast w drugim – niczym z bicza strzelił, wszystko poleciało niczym wodospad i przyznam, że mocniej podobała mi się ta bardziej dynamiczna część – jednak jako całość, tworzy naprawdę świetną, energiczną historię. Autorka ma lekkie pióro i posługuje się prostym (przepełnionym słowami, przedmiotami itp. wymyślonymi przez autorkę) językiem przyjemnym w odbiorze.
"I o to właśnie chodzi, Bryce. O to chodzi w życiu. By je przeżyć. By kochać. By pamiętać, że wszystko może zniknąć następnego dnia. Wszystkie te uczucia czynią życie o wiele cenniejszym."
W kwestii okładki nie mogę się zdecydować, która bardziej mi się podoba – czerwona czy niebieska? Obie, są piękne i szczegółowe, jedyne co je odróżnia to właśnie kolorystyka, zatem i jedna i druga jest świetna.
Reasumując, nie ma lepszej i gorszej części, obie są niezwykle istotne – jedna dopełnia drugą. Autorka dobrze wykreowała bohaterów, według mnie wzbudzali rozmaite emocje i wręcz nie dało się ich nie lubić. Fabuła była dosyć oryginalna i świeższa od poprzednich książek autorki, językowo jest przystępna i przyjemna – do nietypowych imion można przywyknąć, no i zapomniałam o humorze sytuacyjnym, oraz ironii i sarkazmie, który również tu występował – był na tyle dobry, że sąsiedzi, którzy nieraz mijali mój taras z pewnością myślą, że jestem wariatką, która śmieje się do siebie. Ale, nie tylko śmiech wywołały oba te tomu, ale też ból i smutek, a także zawód i dumę. Chciałam już jakiś czas temu znaleźć książkę, która poruszy pewne struny we mnie i z całą pewnością znalazłam to, czego szukałam, w obu tomach Księżycowego Miasta i bardzo polecam. Podtrzymuję stwierdzenie – jest to najlepsza książka Sarah J. Maas, jaką dotychczas miałam okazję czytać.
Pozdrawiam, Sara ❤
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Komentując zostawiasz po sobie niezmywalny ślad i przy okazji motywujesz do działania. Zostaw w komentarzu adres swojego bloga, na pewno odpowiem :)