"Pewnych rzeczy nie da się zmienić słowami. Pewne rzeczy trzeba zobaczyć. Trzeba je poczuć."
Gołąb i Wąż jest kolejną książką, która w głównej mierze kupiła mnie okładką, bo nie urywam, że mimo wszystko zwracam sporą uwagę na tego typu rzeczy, nie mam nic na swoje usprawiedliwienie w tej kwestii.
Louise Le Blanc to młoda kobieta, która pochodzi z dosyć interesującej rodziny – czarownic, dość potężnych rzecz jasna, ale w zasadzie zrezygnowała z tego i można powiedzieć, że była odrobinę bezdomna (tak, zdaję sobie sprawę, że to nie brzmi zbyt logicznie), ale pomieszkiwanie na strychu teatru nie można nazwać domem. Lou nie do końca zachowuje się jak kobieta (co w sumie jest dosyć bezpieczne, patrząc na to, w jaki sposób w jej świecie postrzega się kobiety). Jest naprawdę przebiegła i inteligentna, choć momentami nieco zbyt pochopna, a co więcej kłopoty lgną do niej jak ćmy do światła. Nie przeczę, była dosyć irytującą postacią, zdarzały się jej też momenty infantylności, aczkolwiek bywała też zabawna i zgryźliwa, a w dodatku była dosyć barwną postacią.
"W śmierci nie ma żadnej nadziei - stwierdziła z przekonaniem - Śmierć to śmierć."
Drugim bardzo ważnym bohaterem jest Reid Diggory, który jest łowcą czarownic/chasseurem – na usługach kościoła, co jest trochę niefortunne. W teorii jest sierotą i od dzieciaka przesiąka nienawiścią do czarownic. Należy do tych bardziej gburowatych postaci, trochę mrukliwy – jednak odpowiedzialny i mocno zaangażowany w swoją pracę. Jest bardzo zachowawczy i nieco uprzedzony, ale dosyć skuteczny w swoim fachu. Nawet lubiłam jego postać, jednakże był nieco sztywny, niekoniecznie zabawny, trochę zrzędliwy i za bardzo zapatrzony w instytucję, która go wychowała. Nie ukrywam, że był prawie tak irytujący jak Lou, więc w sumie nawet dobrze się dobrali. Z pewnością jest to bohater, który przechodzi największą przemianę, ale czy na lepsze, to już musicie przekonać się sami.
Trzeba jednak przyznać, że autorka całkiem ciekawie ugryzła kwestię magicznej fabuły i działania magii samej w sobie. Oprócz paru plusów, mamy też minusy – jak chociażby to, że naprawdę długo się rozkręca, trochę brakowało mi dynamiki, a przez to ciężko było mi się wkręcić i wczuć w tę historię – jednak gdzieś w okolicy setnej czy nawet sto pięćdziesiątej strony zaczyna się dziać i w sumie to ratuje tę książkę przed odłożeniem, bo nawet barwni, charyzmatyczni i dosyć zabawni bohaterowie nie byliby w stanie jej pomóc, gdyby ciągnęła się jak flaki z olejem. Autorka ma dosyć ciekawe pióro i jak na debiut, nie było tak źle – ekspresyjne i jak wspomniałam interesujące, choć język nie był zbyt wymagający to momentami dosyć cięty i zabawny, jednak nie za bardzo podobały mi się francuskie wstawki, ale przynajmniej był element zaskoczenia i motyw hate-to-love, który lubię, gdy jest przyjemnie przedstawiony.
"Czy w życiu wiecznym są wschody słońca? Czy będę miała oczy, by móc na nie patrzeć?"
O okładce wspominałam już na początku, ale czuję się zobowiązana, żeby rozwinąć swoją myśl – jest naprawdę ładna i mimo wszystko dosyć minimalistyczna, bo wszystko ogranicza się do czerni, trochę mniej nasyconej wersji tego koloru no i złota.
Reasumując, to była naprawdę interesująca lektura – czytało mi się przyjemnie, mimo słabego początku i paru mankamentów. Polubiłam bohaterów, również tych, o których nie wspomniałam, nawet podobał mi się styl autorki – oprócz tych drażniących francuskich wstawek. Najbardziej jednak podobał mi się sposób, w jaki w tej książce działa magia i równowaga w naturze. Nie będę ukrywać, że mam trochę mieszane uczucia, bo miałam nieco inne wyobrażenie po przeczytaniu opisu, ale mimo wszystko dobrze wspominam tę książkę i nie ukrywam, nie był to zły debiut.
Pozdrawiam, Sara ❤
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Komentując zostawiasz po sobie niezmywalny ślad i przy okazji motywujesz do działania. Zostaw w komentarzu adres swojego bloga, na pewno odpowiem :)