Tytuł: Ta, która stała się słońcem Autor: Shelley Parker Chan Tłumaczenie: Ilustracje: Paweł Zaręba Wydawnictwo: Fabryka słów Liczba stron: Ocena:6/10
Przecież przeznaczenie ziści się tak czy inaczej. Nie ma znaczenia czy go chcemy, czy nie.
Być może to przez piękną okładkę, a może przez niedostatki słońca, przygarnęłam ten tytuł i gdy tylko przyszedł, zorientowałam się, że coś mi on przypomina. Ostatnimi czasy najczęstsze pojawiające się fantastyczne pozycje to te dziejące się wśród piasków pustyni lub gdzieś w klimatach Japonii, czy też Chin.
Tym razem mamy do czynienia z drugą opcją i na pierwszy rzut oka wydawało mi się, że jest to historia pokroju Rin z Wojen Makowych. Z kolei po zerknięciu na blurb, w głowie pojawił mi się obraz Mulan - nie tej disneyowskiej, a właśnie tej zbliżonej do oryginału, gdzie był brat, a gadający Mushu mógł być co najwyżej wymyślonym przyjacielem bohaterki.
Młoda dziewczynka z wioski Zhongli stara się przeżyć. Niedostatki w jedzeniu, susza, bandyci... Według swojej rodziny jest nikim istotnym, być może towarem przetargowym w chwili kryzysu... Gdy udaje się z ojcem i bratem do wróżbity, aby poznać swój los, słyszy tylko jedno słowo 'Nicość'. To jej bratu pisana jest wielkość, jednak umiera, a dziewczynka aby przeżyć, przyjmuje jego imię - Zhu Chongba i udaje się do klasztoru, gdzie ma jedyną szansę by przetrwać. Czy kradzież tożsamości ujdzie jej płazem? I czy warto wierzyć słowom starych wróżbitów?
Nawet jeśli azjatyckie klimaty to coś, po co lubię sięgać, tak muszę przyznać, że pozycja ta okazała się wyjątkowo ciężka. Odnosiłam wrażenie, że postacie nie zostały wprowadzane stopniowo. Jakby linia czasu nie toczyła się wokół głównej bohaterki, a raczej gdzieś poza nią. Shelley Parker stworzyła postać istotną dla samej książki, jednak zupełnie nieważną z perspektywy przedstawionego świata.
Jest to dość ciekawy zabieg, jednak niesamowicie utrudniający zapoznanie się z różnymi perspektywami świata i personami, które zostają nam podane w fabule, jakbyśmy już je znali.
Nie pozostaje nam zbyt dużo wątpliwości jakie postacie są istotne, bo to do nich wracamy w różnych rozdziałach. Są one ciekawie wykreowane. Wydaje mi się, że generał Ouyang swoją historią wzbudził we mnie większą ciekawość niż Zhu, która... po prostu była. Tak jak dopingowałam Rin w Wojnach makowych i przeżywałam z nią wszelkie emocjonalne sprawy, tak tutaj było mi obojętnie, co się z naszą bohaterką wydarzy.
Wątków miłosnych nie było tu zbyt wiele. Całość była subtelna. Troszkę to rozczarowujące, bo być może nie zawsze wciskanie podobnych tematów jest dobre, jednak tu można byłoby rozegrać to na wiele sposobów i przy okazji urozmaicić odrobinę fabułę.
Tak na dobrą sprawę były duże przeskoki czasowe między jednym wydarzeniem, a drugim, ale nawet jeśli coś pojawiło się w historii, bo było kluczowe, niekoniecznie było ciekawe. Wiele wydarzeń wydawało mi się zwyczajnym zapychaczem tworzącym jakąś luźniejszą otoczkę wokół głównych wątków, jednak te strony mogły zostać lepiej spożytkowane na np. rozwój emocjonalny postaci.
Ta, która stała się słońcem jest raczej smutną pozycją o Zhu, która walczy ze swoim przeznaczeniem. Być może jednak potrzebowała pchnięcia przez choć jedną osobę, żeby osiągnąć to samo, co osiągnęła za sprawą przejęcia tożsamości brata.
Nie wiem co za lekcje może przynieść nam druga część, jednak ta wyraźnie mówi o tym, żeby nie wierzyć wróżbitom, a bardziej wierzyć w siebie.
Pozdrawiam,
Klaudia ❤
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Komentując zostawiasz po sobie niezmywalny ślad i przy okazji motywujesz do działania. Zostaw w komentarzu adres swojego bloga, na pewno odpowiem :)