Tytuł: Opowieść podręcznej Autor: Margaret Atwood Tłumaczenie: Zofia Uhrynowska-Hanasz Wydawnictwo: Wielka Litera Liczba stron: 314 Ocena:7/10
Żyj chwilą obecną, wyciągnij z tego, ile się da, to jest wszystko, co masz.
[recenzja powstała przy współpracy z księgarnią bookland]
Wraz z pierwszymi dniami sierpnia pojawiła się Opowieść podręcznej. Choć wcześniej tytuł obił mi się o uszy, nie miałam z nim żadnej styczności. Nie musiał on czekać długo na swoją kolej, bo towarzyszył mi w trasie na urlop. Książka skończyła się szybciej niż wakacje, a pozostawiła po sobie niepokój, wdzięczność i chęć na obejrzenie serialu.
Nie wiemy za wiele o głównej bohaterce. Nie znamy nawet jej prawdziwego imienia - zmienia się ono wraz z przybyciem do nowej rodziny. W trakcie trwania fabuły znamy ją jako Freda, ponieważ należy do Komendanta o imieniu Fred. Wiemy, że jest podręczną, a jej jedynym celem jest urodzenie dziecka swojemu Komendantowi, ponieważ w czasach niskiego przyrostu naturalnego i problemów z płodnością, każde jest na wagę złota.
Dni są zaplanowane, a noce to ucieczka do krainy wspomnień w których wtedy jeszcze imienna kobieta żyła z mężem, córką i kotkiem nie podejrzewając, że świat może tak drastycznie się zmienić.
Podobne pozycje wywołują we mnie mieszaninę fascynacji i niepokoju. Ucisk, kontrola, cenzura, kłamstwo owinięte w płaszczyk prawdy i prawda, której najlepiej nie dopuszczać do głosu.
Po takich pozycjach jak Folwark zwierzęcy, Rok 1984, czy nawet Silos, Opowieść podręcznej nie brzmi jak najgorsza wersja w której bohaterka mogłaby się znaleźć. Mamy tutaj anty-utopijną wizję świata, która niestety nie brzmi nieprawdopodobnie. Zarówno sytuacja która doprowadziła do powstania fanatycznego ustroju jak i jej stopniowe wdrażanie obrazują coś, co już kiedyś się zdarzało i zdarzyć się może ponownie.
Kobiety sprowadzane są tutaj do niewiele znaczących elementów, które mają swoje role, a osoby niepotrzebne lub sprzeciwiające się władzy, dokonują żywota w mniej lub bardziej bolesny sposób.
Bohaterowie są okropni (z niewielkimi wyjątkami), choć nie wyobrażam sobie, żeby w tego typu pozycjach mieli budzić sympatię. Uległość jest irytująca, jednak wynika z bezsilności i braku rozwiązań, które byłyby dobre.
Samej akcji nie ma tutaj zbyt wiele. Ot codzienność, która umilana jest grą w scrabble. Czynności, które dla nas są oczywiste, dla tamtych kobiet są jak rzadki przejaw błogosławieństwa w życiu.
Oczywiście poza podążaniem za systemem i życiu w strachu, są też promyki nadziei w postaci buntowników, którzy tworzą ruch oporu. Są to jednak szczątki, które rzuca nam autorka - niewiele wiemy jak działa i jak ogromną siłą dysponuje.
Nie jest to typowy letniaczek, który chcielibyśmy czytać na wakacjach. Wywołuje on mieszane uczucia, ale na pewno nie takie przy których spędzalibyśmy urlop. Jest w tym coś więcej. Będąc nad jeziorem weszłam do wody i pomyślałam jak tu niesamowicie być. to coś niesamowitego. Zmiana perspektywy jest zniewalająca. Tak mocno weszłam w świat podręcznych, że bardzie doceniłam zapach jeziora osadzony na włosach i piasek przyklejający się do skóry.
Tytuł poleciłabym bez wahania, jednak gdybym miała powiedzieć, czy go lubię, to pewnie powiedziałabym nie. Wchodzenie zarówno do świata Margaret Atwood jak i Orwella kończą się podobnym skrętem wewnętrznym. Nie są to miejsca w których chce się przebywać.
A Wy macie podobne odczucia podczas jakichś tytułów?
Pozdrawiam, Klaudia ❤
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Komentując zostawiasz po sobie niezmywalny ślad i przy okazji motywujesz do działania. Zostaw w komentarzu adres swojego bloga, na pewno odpowiem :)